Edyta Grzyb to znana polska malarka, która szybko zdobyła popularność na międzynarodowym rynku sztuki, dzięki swoim niepowtarzalnym obrazom, które przykuwają uwagę i budzą emocje. Jej prace znajdują się w prywatnych kolekcjach lub zdobią estetyczne przestrzenie publiczne. Na szczególną uwagę zasługuje seria ekskluzywnych obrazów z kryształkami.
Z Edytą Grzyb rozmawiamy o sztuce – co ją inspiruje? Skąd czerpie pomysły do swoich nietuzinkowych prac i co myśli o nowych technologiach, które niewątpliwie zmieniają rynek sztuki na naszych oczach.
Redakcja: Jesteś znaną artystką, która zasłynęła z nowoczesnych i wyrazistych obrazów w wersji fashion. Czy pamiętasz swoje początki?
Edyta Grzyb: Tak na poważnie zaczęłam malować w 2014 roku, ale potrzeba tworzenia była ze mną od zawsze. Jako dziecko z pasją przerysowywałam postacie z bajek, choć nigdy nie zdecydowałam się na szkołę plastyczną, chyba brakowało mi odwagi i wiary w siebie. (śmiech) Pamiętam, że trochę się wstydziłam, kiedy mama z dumą pokazywała moje rysunki rodzinie.
Moje studia nie były związane ze sztuką, a ja długo czułam, że nie potrafię znaleźć swojego miejsca. Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy wróciłam na ostatnim roku do rodzinnego domu. To był trudny czas, ale wtedy znajoma poprosiła mnie o pierwszy obraz, później siostra i tak to się zaczęło… Malowałam praktycznie codziennie, szukałam swojego stylu i zaczynałam wierzyć, że to, co robię, ma sens. Dużą rolę miała moja siostra, która pomogła mi nawiązać pierwsze kontakty z zagranicznymi galeriami. Pamiętam stres pierwszych targów sztuki i to silne pragnienie, by dowiedzieć się, czy moja twórczość ma wartość także dla innych.
Dużą rolę odegrały także media społecznościowe. Trafiłam na wyjątkowy moment, gdy artyści dopiero zaczynali wykorzystywać tę przestrzeń do prezentowania swojej twórczości. Myślę, że charakterystyczny styl i wyrazistość moich prac sprawiły, że zapadały w pamięć odbiorcom. Dzięki temu mogłam docierać do coraz szerszego grona osób, które zarezonowały z moją sztuką.
Red.: Skąd czerpiesz inspiracje do swoich obrazów?
E.G.: Największą inspiracją są dla mnie ludzie. Często przyciągają moją uwagę twarze zamyślone, może nawet trochę melancholijne, ale nie po to, by te emocje zatrzymać, lecz by dodać im siły i blasku. Wbudować w obraz akcent, który potrafi zmienić perspektywę, a jednocześnie pozwala poczuć, skąd te emocje naprawdę się biorą.
Od początku był to świat mody i czarno-białej fotografii artystycznej. Fascynowały mnie portrety jakby zamrożone w czasie wręcz teatralne, hipnotyczne i pełne napięcia. Kolor, który dodaje do prac to mój akcent. Dzięki temu udaje mi się przełamać te emocje, bądź dodać im większej głębi.
Inspiracja może być dosłownie wszędzie, w zagiętej belce na parkingu, innym razem twarz jakby wyjęta z ekranu, do której dopiero dopasowuję całą resztę.
Moje prace opierają się na silnym kontraście i to nie tylko kolorystycznym, ale przede wszystkim emocjonalnym. Chcę, by zatrzymywały spojrzenie, skłaniały do myślenia. By publiczność czuła się zaproszona do rozmowy .
Red.: Twoja limitowana seria obrazów z kryształkami cieszy się dużą popularnością i wpisuje się w najnowsze trendy. Jak długo zajmuje praca przy takim obrazie?
E.G.: To seria, która otworzyła zupełnie nowy rozdział na mojej artystycznej ścieżce. Wprowadzenie kryształków do obrazów nadało im nie tylko nowy wymiar wizualny, ale również energetyczny. Obrazy dosłownie zaczęły grać ze światłem. Charakterystyczny szlif kryształów tworzy zjawiskowe refleksy, które zmieniają się wraz z ruchem i kątem patrzenia .
Dobór kryształów nigdy nie jest przypadkowy. Każdy element musi harmonijnie współgrać z kolorem tła, emocją i kompozycją całości. To niezwykle precyzyjny i czasochłonny proces pełen prób i korekt. Większość prac wyklejałam samodzielnie. Przy większych projektach, jak wystawa “Crystal Series 2022”, na której zaprezentowałam 12 prac, miałam już wsparcie i dołączyła do mnie niezwykła dziewczyna, która jak się okazało miała do kryształów równie wielką słabość jak ja.
Każdy obraz to tysiące, a czasem i dziesiątki tysięcy kryształków przyklejanych ręcznie, jeden po drugim. To praca, która wymaga cierpliwości, precyzji i intuicji. Czasem obraz odbiega od pierwotnej koncepcji, zmienia się w trakcie i trzeba wtedy iść w nowym kierunkiem. Dlatego trudno jednoznacznie określić, ile czasu poświęcam jednej pracy, bo każda z nich jest inna.
Red.: Kto kupuje najczęściej Twoje obrazy? Jak oceniasz obecny rynek sztuki i inwestorów?
E.G.: Mam wrażenie, że moje prace znalazły już miejsce niemal w każdej branży. Od prywatnych kolekcji po eleganckie wnętrza Klinik Medycyny Estetycznej i butikowych przestrzeni beauty. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się limitowane edycje wydruków pod szkłem akrylowym, które przy zachowaniu wysokiej jakości i dostępności pozostają bardziej atrakcyjne cenowo dla szerszego grona odbiorców.
Wielką wartość ma dla mnie również to, że wielu Klientów wraca. Dzielą się emocjami, jakie towarzyszą im w obcowaniu z moją sztuką i to jest niezwykle poruszające i budujące.
Widzę też, jak zmienia się polski rynek sztuki. Rośnie potrzeba posiadania dzieł z duszą, unikatowych, autentycznych, a nie powielanych reprodukcji. Mimo niepewności ostatnich lat, potrzeba kontaktu ze sztuką nie znika i to daje nadzieję.
Red.: Jakie masz zdanie na temat nowych technologii, które niewątpliwie zmieniają rynek sztuki na naszych oczach?
E.G.: W świecie sztuki obserwuję zjawisko, które jednocześnie fascynuje i niepokoi. Z jednej strony technologia oferuje ogromne możliwości i narzędzia, które potrafią ułatwić pracę i przyspieszyć wiele procesów twórczych. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że ten „zaoszczędzony czas” rzadko wykorzystujemy na refleksję czy twórczą wolność. Zamiast tego dokładamy sobie kolejne zadania, jeszcze bardziej przyspieszając tempo.
To tempo, ta nieustanna presja efektywności, potrafi zniszczyć przestrzeń dla autentycznej kreatywności, wypiera prace i stanowiska pracy niektórych branż artystycznych.
Wierzę, że technologia sama w sobie nie jest zła. Kluczowe są intencje i sposób jej użycia. Może być pięknym wsparciem, ale potrzebujemy granic aby nie zagubić tego, co najcenniejsze: naszej wrażliwości.
Red.: Dziękujemy za rozmowę i zapraszamy do odwiedzenia strony Edyta Grzyb Art.