Anna Halarewicz to niezwykle utalentowana ilustratorka mody i malarka młodego pokolenia. Jak sama mówi jest ogromną szczęściarą, mając pracę, która jest jednocześnie jej największą pasją. Z Anną Halarewicz rozmawiam o tym, jak utwór „Ain’t got nobody” Sisy Ey wpływa na kreski, które rysuje, która farba jest najczęściej na wyczerpaniu oraz dlaczego napisała „szanel” zamiast Chanel.
Pani prace to całkowity wytwór wyobraźni, interpretacja zdjęcia czy inspiracja inną pracą?
Anna Halarewicz: To zależy od projektu. Jeżeli mam zinterpretować trend, wówczas bazą jest dla mnie zdjęcie, na przykład z pokazu. Jednak nie chodzi o przerysowywanie, tylko stworzenie własnego świata. Nie lubię malarstwa hiperrealistycznego. Zdecydowanie bardziej wolę miękkość i niedomówienia. Dlatego im więcej ktoś da mi „luzu” w pracy, tym lepszy będzie efekt końcowy.
Kiedy przystępuje Pani do pracy, dokładnie Pani wie, jaki ma być efekt końcowy, czy każda nowa kreska powoduje, że wizja rodzi się dopiero w głowie?
Anna Halarewicz: Staram się wiedzieć, ale czasami lubię dać się ponieść. W ten sposób eksperymentuję i wzbogacam swój warsztat. Akwarela jest też dosyć trudną techniką, która potrafi dać zaskakujące efekty. Szczególnie, kiedy pozwolimy sobie na pracę trochę inaczej niż zazwyczaj. Rysując cały czas mam pomysły na następne prace już w głowie. Więc zarys ogólny jest – forma może rodzić się w trakcie.
Jakby Pani zdefiniowała swój styl w jednym zdaniu?
Anna Halarewicz:Stały w swej zmienności.
Co Panią inspiruje?
Anna Halarewicz:Inspiruje mnie muzyka. Jej rytm potrafi wpłynąć na kreskę, na jej intensywność i natężenie. Nie potrafię pracować w ciszy, dlatego stale czegoś słucham w tle. Obecnie, najchętniej pracuję przy dwóch zupełnie różnych piosenkach „Ain’t got nobody” Sisy Ey oraz „RSDIO Autechre”. Inspirują mnie również „scenki” miejskie oraz ludzie. Wszystko może być inspiracją. Jeżeli pracuje się non stop, inspirująca potrafi być nawet poprzednia praca. Dlatego ja, już w trakcie malowania jednej, myślę o kolejnej.
Miewa Pani momenty, kiedy nagle wpada na świetny pomysł, rzuca wszystko i biegnie do pracowni przelać wizję na papier?
Anna Halarewicz: Dlatego, tak rzadko wychodzę z domu (śmiech). Jak się ma pomysł, to nie trzeba biec – pomysł nie ucieknie. W wenę średnio wierzę, maluję stale, ale są takie chwile, kiedy przykładowo wracam z nowymi farbami i bardzo chcę nimi zacząć malować. Jednak jednocześnie wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić, bo muszę teraz dokończyć inny projekt.
Farba, z którym kolorem jest najczęściej na wyczerpaniu?
Anna Halarewicz: Szarości, fluorescencyjny róż i czarny. Natomiast żółty leży i czeka na przeterminowanie – nie lubię.
Dlaczego wybrała Pani modę?
Anna Halarewicz:Ja nigdy nie nazwałabym tego tak z imienia, że wybrałam modę. Chociaż po Akademii Sztuk Pięknych miałam krótki epizod w krakowskiej Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru. Malowane przeze mnie postacie były dla mnie ważniejsze niż to, co mają na sobie. Aczkolwiek mam również pewną skłonność do dekoracji. Wchodząc w detal, moje kobiety nagle stawały się „konkretnie” ubrane.
Często w Pani pracach ujawnia się krytyczny, prześmiewczy stosunek do mody. Modelka, która nie ma twarzy, napis „szanel” zamiast Chanel albo „ofiara mody”. Dlaczego?
Anna Halarewicz:Kiedy wsiąknie się za bardzo w „świat”, a właściwie w „światek” mody, można stracić poczucie dystansu i tego, co jest naprawdę ważne. Nie można dać się „przebrać”. We wszystkim trzeba zachować umiar i siebie.
Co sądzi Pani o polskiej ilustracji mody?
Anna Halarewicz:Jest na bardzo wysokim poziomie. Zawsze mieliśmy świetnych rysowników, z fantastycznym warsztatem, umiejących z niego korzystać i niebędących jego niewolnikami.
Dlaczego Pani zdaniem ilustracja mody powraca do łask?
Anna Halarewicz: Same zdjęcia, to już za mało. Sesje są coraz bardziej artystyczne, pokazy to prawie teatr. Ilustracja nie konkuruje ze zdjęciem. Jest nowoczesna- wzbogaca i tworzy nową jakość.
Ilustracja mody to Pani praca, ale i sposób na odpoczynek. Kiedy Pani odpoczywa również maluje?
Anna Halarewicz: Szczęście jest mieć pracę, która jednocześnie jest moją pasją. Odpoczywam – malując. Sama czasami się sobie dziwię (śmiech). Jest tyle ciekawych rzeczy do robienia, a mnie stale kręci malowanie, to się potęguje. Żeby troszkę rozbić tę monotonię wróciłam do tańca, ale rysowanie i malowanie to moja największa miłość. Nie jestem też w stanie malować, kiedy otacza mnie bałagan. Lubię segregować, układać i wtedy też odpoczywam.
Rozmawiała Agnieszka Bień
Ilustracje: Anna Halarewicz