Zbigniew Lew-Starowicz

Tematy tabu dla niego nie istnieją. Potrafi mówić o wszystkim prostym językiem. Zdystansowany do świata i występujących w nim przeciwności. Tolerancyjny, uśmiechnięty. Budzi skrajne emocje, ale się tym nie przejmuje i robi swoje, czyli odkrywa przed Polakami tajniki seksualności.

Rozmawia ANNA ARWANITI

Wychował się pan w rodzinie wielonarodowościowej, wielowyznaniowej, zróżnicowanej politycznie – czy jest pan apolityczny?

– Jestem otwarty na wszystkie opcje. Ludzi traktuję tak samo, niezależnie odorientacji politycznej. Od dzieciństwa byłem pod wpływem różnych poglądów,które przewijały się w moim domu: od konserwatywnych, monarchistycznych posocjalistyczne, i dzięki temu stałem się apolityczny.

Powiedział pan: "Przyjdzie czas, że kiedyś poglądy przestaną mieć znaczne, a my spotkamy się w życiu pozagrobowym"…

– Właśnie to mówię tym zacietrzewionym politykom, którzy ciągle skaczą sobiedo gardeł, że tam się pogodzą, przyjdzie czas, kiedy ich poglądy nie będą miałyznaczenia. To, o co teraz walczą, stanie się nieważne. Szkoda, że nie mogą spojrzećna to, co robią, z innej perspektywy. Więcej empatii panie i panowie.

Nie lubi pan mówić o sobie, czy bierze się to stąd, że woli pan słuchać innych?

– Jestem psychoterapeutą, a w tym zawodzie jest miejsce na słuchanie. Bardzodużo mówię jednak na zajęciach dydaktycznych, i jak się tam nagadam, tojuż o sobie w ogóle nie chce mi się rozmawiać, swoje problemy wewnętrzne rozwiązujęzaś sam.

"Pan od seksu" – niestandardowa autobiografia, bez ckliwych historii rodzinnych, sensacji, ale o pana pracowitym, sumiennym życiu…

– Cieszę się, że czytelnicy tak odbierają moje wyznania. Tyle sensacji wokółnas, lepiej skupić się na refleksji, jak przeżyć życie w zgodzie ze sobą, jak pomócinnym, jak być szczęśliwym.

Przenieśmy się w takim razie do pana dzieciństwa. Urodził się pan w Sieradzu i tam wszedł pan w struktury ministranckie, jak sam pan je nazwał.

– No jak trzeba, to opowiem. W niewielkim miasteczku ważna była hierarchia,a ministrant oprócz proboszcza czy lekarza był ważną postacią. Miało siępoczucie, że należy się do elity. Jeżeli chodzi o podejście do religii, to w naszymdomu panował refleksyjny stosunek do niej. Ja bardzo lubiłem nabożeństwa, tęcałą atmosferę, organy, chór, stroje. To był prestiż.

Można w takim razie powiedzieć: od ministranta do żołnierza, choć wybór drogi życiowej wziął się też z tradycji rodzinnych.

– Tak, były one silnie zakorzenione w mojej rodzinie. Ojciec pamiętał rok 1920,pradziadek walczył w powstaniu styczniowym, kolejni stryjkowie też byli w wojsku,mój wujek brał udział w powstaniu warszawskim, był zawodowym oficerem,dostał Virtuti Militari. Można powiedzieć, że w naszym domu panował kult wojska,honoru, munduru. Miałem z tym same pozytywne skojarzenia, wybrałemwięc studia na Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Rodzinne tradycje żołnierskiebyły dobrą motywacją, a lekarze wojskowi cieszyli się dużym uznaniemi prestiżem. WAM była też jedyną uczelnią, gdzie były wykłady z seksuologii. Cociekawe, można powiedzieć, że byliśmy pionierami w tej dziedzinie, bo na Zachodzieseksuologia przez długi czas nie była postrzegana jako nauka.

Bardzo młodo zaczął pan przyjmować pacjentów, bo zaledwie w wieku 22 lat. Czy brak doświadczenia nie przeszkadzał?

– Praktykowałem w Towarzystwie Rozwoju Rodziny, w poradni małżeńskieji rodzinnej. Miałem tam wykłady, które poruszały problemy związane z seksuologią.Oczywiście nie miałem doświadczenia terapeutycznego, tylko przygotowanieteoretyczne, ale wiele wyniosłem z literatury. Kiedy zaproponowano mi, żebym pomagał pacjentom z problemami seksualnymi, oczywiście bardzo się zmartwiłem,czy sprostam temu wyzwaniu. Wyglądałem bardzomłodo, więc żeby dodać sobie powagi, zacząłem palić fajkę.Trzeba było spróbować. Dałem radę. Leków wtedy prawie niebyło, więc najważniejsza była psychoterapia, rozmowa z człowiekiem.

Powiedział pan: "Niewiedza i wiedza nadmierna to dwie niepożądane tendencje wiedzy o seksie"…

– Niech pani sobie wyobrazi człowieka, który ma jakiś problemseksualny i zaczyna szukać rozwiązań w Internecie. Wiedzao seksie jest tam różnie podana, często wypaczona. Powstajemętlik w głowie i trudno wtedy współpracować z pacjentem.

Przed laty był pan ekspertem Organizacji Narodów Zjednoczonych i Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w dziedzinie edukacji seksualnej. Czy od tamtych czasów coś zmieniło się w tym temacie?

– Tak naprawdę to nic. Wtedy zostały opracowanestandardy edukacji seksualnej WHO i poproszono mnie, żebymzaprezentował je na konferencji w Polsce. Zrobił się szum polityczny i zapadła decyzja władz, że nie będzie edukacji seksualnejw przedszkolach. Ta dziedzina nauki była u nas i nadaljest marginesem, jeszcze na dodatek upolitycznionym. Mojapraktyka pokazuje, że jeżeli w sejmie politycy krzyczą o seksie,zakazują go, nakazują, to właśnie oni sami mają z nimproblemy osobiste.

Zawsze kiedy zaczyna się rok szkolny, powracają pytania:"Po co edukować seksualnie?", "Od kiedy?", "Kto masię tym zająć?", a potem zapada cisza. Kiedyś młodzież zdobywaławiedzę od rówieśników, źródło było więc niepewne,a teraz szuka informacji w Internecie. Niestety, spory jej odsetekkształci się na pornografii, czyli wiedzy z kosmosu, botaki seks właściwie nie istnieje. A opowiadanie, że edukacjępowinni prowadzić rodzice, to mit, tak samo jak ze szkołą,która boi się przekazywania informacji. Kiedy w 1995 r. napisałemksiążkę "Nowoczesne wychowanie seksualne", zrobiłsię rwetes, były protesty, że zrównoważyłem różne wyznaniachrześcijańskie w podejściu do seksu. Od tego czasu nic sięnie zmieniło: jak nie było edukacji seksualnej, to dalej jej niema.

Od lat tematem, który również – można powiedzieć – fascynuje polityków, jest homoseksualizm. Dopiero w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne i WHO wykreśliły go z listy chorób i zaprzestały jego leczenia, ale u nas dalej niektórzy je proponują…

– Docierają do nich informacje z kręgów religijnych,w których uważa się, że jest to zaburzenie rozwojowe. Przyjeżdżająteż różni profesorowie, głównie ze Stanów Zjednoczonych,ze swoimi spaczonymi poglądami, że środowiskogejów i lesbijek to symbol zepsutej Europy, i mamy to, co mamy. Uważam jednak, że z niczym nie można przesadzaći obnosić swoich preferencji. Im więcej intymności, tymlepiej.

To przejdźmy do miłości – czy jest ona jak narkotyk, jak pisze Paulo Coelho?

– Jest, ale w tej początkowej fazie, tzw. godowej. Gdybydo związków ludzie podchodzili tylko z rozsądkiem, to byłybyone krótkie, a tu działa właśnie ten afrodyzjak, który ludzispaja. Później, jak narkotyk przestaje działać, to wcale nie zaczyna się szara rzeczywistość. Jest tyle odcieni miłości, możebyć ona przyjacielska, intymna, i wcale nie musi być już narkotyczna.Kryzys pojawia się, kiedy narkotyk już nie działai nic nie zostaje z uczucia. Miłość jest jak kwiat, który trzebastale podlewać, i trzeba cały czas się starać, żeby nie usechł.Dwie trzecie Polaków uważa, że ma udane związki, a to jestoptymistyczne.

A czy miłość bez cierpienia nie jest miłością, tak pisał ks. Twardowski? Czy rzeczywiście musimy cierpieć?

– Nawet w najpiękniejszej miłościmoże być cień cierpienie, np. żal, że niemożemy być wiecznie razem, że jedno gdzieś musi wyjechać na dłużej, że zmagasię z przeciwnościami losu, ma depresje.Kocha się, ale jednocześnie cierpi.To jest wpisane w nasze życie.

Ostrzega pan w swojej książce, żeby nie patrzeć na miłość przez różowe okulary…

– Z tymi różowymi okularami jest tak:widzimy wtedy partnera w skrzywionejperspektywie, że jest piękny, najmądrzejszyi wydaje nam się, że związek, w którymżyjemy, będzie trwał wiecznie. To sąfazy: najpierw, jak mówiłem, jest narkotyk,a później jest miłość bardziej przyjacielska,dojrzała. Koniec chemii to nie koniec miłości.

Powiedział pan, że wiele kobiet marzy o miłości romantycznej, ale nie wszystkie, a mężczyźni nie chcą być romantyczni, bo to śmieszne.

– W czasach romantyzmu popisywanosię miłością romantyczną, nawetbyła epidemia samobójstw, pojedynków.Była moda na "Cierpienia młodegoWertera", teraz jest inaczej. Nie są dobrzewidziane wylewność, czułe słówka, to jesttakie trochę wstydliwe. Są kobiety, które kpią z romantyków. Mówi się, że to tesilne. Miłość romantyczną ukrywa siępod maską. Znam osoby, które mają olbrzymiąilość partnerów, korzystają z życiapełnymi garściami, a pewnego dniabudzą się same w łóżku i chcą już zupełnieczegoś innego – po prostu uczucia.

Czy popiera pan teorie Nietzschego, że w zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna?

– Kobiety mogą kochać nawet bezseksu, u mężczyzn to się nie zdarza. Reagująone bardziej emocjonalnie, to widaćw sprawach rozwodowych, gdzie idąna totalne zniszczenie przeciwnika. Byłegomęża najchętniej wdeptałyby w ziemię,fałszywie oskarżyły wobec dziecka. Wtedyrobi się takie niesmaczne, paskudne widowisko.Nietzsche miał zapewne doświadczeniaw tej materii. Konflikty wynikająz ludzkiego egoizmu.

"Lew w sypialni" – próbuje pan w tej książce odpowiedzieć, jak kochać, czyli jak?

– To temat rzeka, właśnie na książkę.A poważnie, podstawą dobrego związkujest to, żeby obie strony były zadowolone.Nie ma recepty na seks, wszystko zależy od tego, co kto lubi. Są np. pieszczochy, dla których najważniejsze są pocałunki,przytulanki, są wielbiciele jednejpozycji, a inni muszą mieć ich wiele. Seksto piękne chwile, uczucie duchowe i zmysłowe.Powinniśmy mieć pokorę dla naszejnatury. Ludzie, którzy zaufali w stu procentach swojemu rozumowi i racjonalnemupodejściu do życia, nie doceniająsiły emocji, instynktów. Inaczej pojmująmiłość i seks.

Jest pan tradycjonalistą, nie wchodzi pan do kuchni, nie gotuje, nie sprząta…

– Wracam do domu o godz. 21.00, poczym muszę sprawdzić maile, coś przeczytać.O 23.00 jem kolację i idę spać. Nawetgdybym chciał, nie miałbym kiedysprzątać. Podzieliliśmy się w żoną rolami,każdy z nas pracuje na swoim polu,na życie rodzinne mamy święta, soboty,niedziele, urlopy, czasami wieczory przywinku.

Jest pan bardzo pracowity, być autorem 100 książek i publikacji naukowych to olbrzymi sukces.

– To sprawa dyscypliny pracy, mamto uporządkowane, piszę na czysto, małoprzerabiam. Jak mam urlop, jestem w staniedziennie napisać 10-15 stron, więc pomiesiącu książka jest gotowa, a wtedy przestaje dla mnie istnieć. Ciągle mi siękłębią w głowie różne tematy. Na pewnojeszcze coś napiszę.

Czy jest recepta na dobry, udany, jedyny związek?

– Jest parę punktów: miłość, przyjaźń,umiejętność rozwiązywania konfliktów w sposób niebolesny, poczucie humoru, udany seks, tolerancja, wspólne spędzanie wolnego czasu w sposób, który ludzi łączy. I to cała recepta, lekarstwo złożone, ale skuteczne.

 

fot: Bartosz Krupa/East News

 

Magazyn VIP

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ